HTTF(Hoop To The Flag)

Witamy na forum klanu HTTF


#1 2010-07-21 19:07:56

Ivy Mike

Przyjaciel klanu

Zarejestrowany: 2010-07-21
Posty: 37
Punktów :   

Opowiadanie - "Upadek Karakoram"

Opowiadanie pisałem prawie 3 lata, wiem że to dużo jak na taką małą ilość tekstu. Wybaczcie małe błędy bądź potknięcia.... Chciałbym dodać że tym opowiadaniem zdobyłem 2 miejsce w konkursie opowiadań MMO oraz pierwsze w moim regionie Warmińsko-Mazurskim w konkursie młodych talentów ^^.




                                                                                   Upadek Karakoram



Prolog



  Książę powoli otworzył oczy. Jego źrenice zaczęły się zwężać, przyzwyczajając się do bieli, która biła ze wszystkich stron. Dookoła panowała głucha cisza, nie pasująca do widoku, który miał przed sobą.
Nic nie czuł, aż do momentu, gdy chciał się poruszyć. Ostry ból przeszył go w okolicy klatki piersiowej, momentalnie przesuwając się w dół, w stronę nóg. Po chwili bolało go wszystko.
  Delikatnie podniósł głowę ,aby zobaczyć, co jest przyczyną tego bólu i dostrzegł ogromne ilości gruzu, będące niegdyś kolumnami otaczającymi zewsząd jego pałac. Teraz leżały na nim niczym kochanek, który z uścisku miłości nie chce puścić swojej kochanki. Czuł, jak połamane żebra naciskały jego narządy, pozbawiając go praktycznie jakiegokolwiek ruchu. Chciał krzyknąć, jednak nacisk kamiennych kolumn na płuca był tak silny, że nie mógł wykrztusić słowa, a oddychanie w takich warunkach przychodziło z wielkim trudem.
  Książę spędził wiele lat na naukach medytacji i nie sądził, że kiedyś przyda mu się to w życiu. Dziś miało być inaczej. I choć na dworze panował ogromny mróz, udało mu się zapanować nad swym poniszczonym ciałem i oczyścić umysł. Zwolnił procesy życiowe do tego stopnia, że mógł wprawić się w stan hibernacji.
  Powoli opuścił głowę, kładąc ją z powrotem na zimnej tafli lodu, po czym zamknął oczy i policzył do pięciu... Poczuł, jak z wolna odpływa w stan nieświadomości, czerń i nicość zawładnęła jego umysłem. Mimo, iż bał się, że już się nigdy nie obudzi, zapadł w letarg przypominając sobie, co się działo parę godzin temu...



I





  - Książę Penonie!
Gwałtowny krzyk któregoś strażnika zza drzwi musiał go obudzić.
  - Ona już tu jest !
Otwierając powoli oczy, półprzytomny jeszcze Książę nie zdawał sobie sprawy z tego, co nadchodzi. Uniósł gwałtownie głowę, aby sprawdzić, gdzie się znajduje. Jego komnata. Przez ostatnich sześć lat śni mu się ten sam sen, po którym boi się, że jak się obudzi - już nie ujrzy swojej komnaty, swojego pałacu, swojego królestwa...  W tym śnie słyszy zawsze głos, wypowiadający ciągle te same zdania: "Już nie masz nic. Należysz do mnie..."
  - Isyutaru znajduje się zaledwie 51 li* od Królestwa!
  Co on powiedział? "Isyutaru"?
  Książę natychmiast zerwał się na równe nogi i zaczął pospiesznie się ubierać, po czym zawołał do strażnika:
  - Czy zwiadowca widział wielkie, włochate potwory u jej boku?
  - Czy Książę ma na myśli około czterdziestu przerośniętych słoni? Tak, są z nią.
Książę zaklął w myśli i zakładając buty otworzył drzwi, za którymi stał przerażony strażnik.
  - Gdzie ona jest?
  - Już mówiłem, pięćdziesiąt jeden li stąd! Właśnie wychodzi z gór przy Mrocznej Jaskini, na północ od Królestwa.
  - Czy Jahra zebrał już wojska?
Tysiące różnych myśli kłębiło mu się z głowie lecz liczył, że usłyszy "Tak".
  - Wysłał tysiąc najemników z miasta Donwhang, aby zatrzymali ją w Pajęczym Lesie, dopóki my nie zbierzemy całej armii.
  - Czy on zdaje sobie sprawę z tego, jaki to silny przeciwnik?! Jakaś grupka płatnych zabójców z pustynnego miasta nie da sobie rady z jej czarną magią!
Wiedząc, że strażnik nie znajdzie słów na odpowiedź, wybiegł ze swojej komnaty, po czym popędził w górę po stromych schodach, gdzie swoją siedzibę miał Jahra. Otworzył drzwi, lecz tam go nie było. Za oknem ujrzał jakieś zamieszanie, postanowił tam pobiec bo czuł, że Jahra tam jest.

_________
*Li - Chińska jednostka odległości. 1 li odpowiada ok. 500 metrom.


II




  Abdul Jahra był człowiekiem wysokim i dobrze zbudowanym. Jego długie, siwe włosy zawsze łagodnie opadały na pokryte licznymi bliznami czoło. Zważywszy na sędziwy wiek, człowiek ten mógłby spokojnie uchodzić za ojca Księcia, lecz był jego usłużnym doradcą. Książę pamięta jeszcze czasy, gdy ten człowiek walczył z jego ojcem w krwawym pojedynku podczas Drugiej Wojny Królewskiej. Nigdy nie zapomni, jak się bał... Jak bardzo bał się tego człowieka wymachującego swoim pięknym mieczem, przyozdobionym zielonkawym jadeitem. Penon wiedział, że gdyby wtedy Jahra zabił jego ojca to on, ośmioletni chłopiec, nie poradziłby sobie z tak wielkim zadaniem, jakim było poprowadzenie królestwa. Jednak historia potoczyła się inaczej... Lord Yarkan popełnił samobójstwo...
  - Tato!
Jego urocza córka Plenar z przerażoną miną wpadła na niego, gdy ten wybiegał z pałacu.
  - Isyutaru jest już niedaleko! Cały Pajęczy Las został zniszczony jej potężną magią! Żaden z najemników nie przeżył...
  - Wiedziałem, że tak będzie... Czy Abdul jest na zewnątrz?
  - Tak, wydaje ostatnie komendy dla wojska.
Książę miał nadzieję, że Jahra nie jest na tyle głupi, aby w wojnę z Isyutaru nie angażować wszystkich ludzi. To naprawdę potężna istota.
  Penon zostawił Plenar w tyle i czym prędzej pobiegł w stronę Jahry, który stał na tle ponad stutysięcznego wojska.
  - ...I nie chować mi tu się po drzewach, krzakach - to nie żadna partyzantka!
  - Abdul, możemy pomówić na osobności? - zapytał zdyszany Książę.
Odeszli kilka kroków w tył, po czym Książę wyraźnie zdenerwowany, zapytał Jahry, dlaczego Isyutaru zmierza do Karakoram.
  - Podobno jakieś rodzinne komplikacje - zaśmiał się szyderczo jego doradca. - Pokłóciła się ze swoimi siostrami i szuka nowego siedliska.
  - Cholera, nie przebiera w środkach, ponad czterdziestu ogromnych Yeti jest przy jej boku!
  - Nie tylko Yeti. Słyszałem od zwiadowcy, że zwerbowała również północno-wschodnie plemię Mujigów.
  Księcia zawsze frustrował ten szyderczy uśmieszek na twarzy Abdula, który najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy, jak silna jest Isy.
  Słońce leniwie znikało za stromymi zboczami gór, dając jaskrawo-pomarańczową paletę kolorów wśród chmur. Książę siedział na stromych schodkach i dłubał końcówką miecza w ziemi, niczym znudzony dzieciak czekający na towarzyszy zabawy. Nagle stało się coś, co poderwało Księcia z miejsca. Wszyscy zgromadzeni na placu wznieśli głowy w górę. Pierwsze płatki śniegu zaczęły opadać na ich głowy.
  Książę krzyknął do wojska:
  - Ona już tu jest!
  - No to zaczynamy zabawę! - mruknął Jahra...   



III




  Mornugh był najmłodszym przywódcą plemienia dotychczas spokojnego. Ludzie wiedzieli, że Mujigi to bardzo mądre, lecz zarazem bardzo potężne stworzenia. Życie w symbiozie z ludźmi wcale im nie przeszkadzało. Nie szukali wojny, lecz tym razem wojna sama ich odnalazła. Mroczna królowa zimy wdarła się w ich umysły, niczym jakaś choroba penetrująca ich ciała. Nie mogli jej zatrzymać. Po głębszym namyśle nawet tego nie chcieli; jej argumenty były tak silne, że nawet tak inteligentne istoty jak Mujigi nie mogły im się oprzeć.
  Mornugh teraz maszerował wraz z innymi członkami jego stada, plemienia, rodziny. Rozglądając się zauważył, że oprócz Lodowych Wojowników i Yetich, wojsko Isyutaru było bardziej zróżnicowane. Mimo, iż okiem nie dało się ich wychwycić, to Mornugh ich wyczuł... I zastanawiał się jak potężni muszą być przeciwnicy, skoro Isyutaru zaangażowała do walki Mrocznych Jeźdźców.

  Szyk był piękny. Penon kochał to ustawienie wojsk, które tyle razy ratowały jego królestwo przed najazdami wrogich armii. Idealny półokrąg osiemdziesięciu tysięcy wojowników ustawiony na północ od pałacu. Pozostała część armii liczyła około dwudziestu tysięcy żołnierzy, łuczników i kuszników porozstawianych na wieżyczkach. Mieli oni za zadanie chronić pałac oraz ostrzeliwać przeciwnika z dystansu. Książę wiedział, że ta wojna jest najważniejszą wojną w jego życiu. Isyutaru jeszcze z nikim nie przegrała. Jest córką Boga Zimy. Jest nieśmiertelna. Mimo wszystko stoją teraz tutaj i są przygotowani na dwie rzeczy: wygraną lub śmierć.
  Wszystko byłoby idealne gdyby nie fakt, iż Książę bał się o swoją córkę, Plenar. Od tego czy zwyciężą, zależy w głównej mierze jej życie... Ale ona jest dumną kobietą... Penon pamięta jak ośmioletnia Plenar dumnie recytowała zasady wojenne, wprowadzane w życie przez jej przodków:
  "Po pierwsze, nie ukazuj przeciwnikowi strachu, nawet jeżeli istnieje w twoim umyśle. Po drugie, nigdy nie uciekaj z pola walki. Wojna to ołtarz, krew to modlitwa..."
  Abdul Jahra stał wyprostowany pośród wyszkolonych wojowników i delektował się smakiem ziół, które delikatnie drażniły jego gardło. Wdech, wydech. Maur zawsze palił "zioła zwycięstwa" przed wojną. Aby nie zapeszyć.
  Nigdy się nie obawiał przegranej. Lata służby w szeregach Lorda Yarkana nauczyły go pewności siebie. Lecz jak skończył Yarkan, wszyscy doskonale wiedzą. Abdul natomiast nie chciał skończyć tak jak on i przyłączył się do swojego wroga, ojca Penona - Vangossa. Jego odwieczny wróg a zarazem przyjaciel. Szkoda, że tak marnie skończył.
  Plenar ledwo co widziała ojca wśród tylu żołnierzy, jedynie jego książęce szaty, ozdobione nefrytem i złotem, odróżniały go na tle innych. Wzięła głęboki oddech i spokojnie przeliczyła strzały w kołczanie. Sprawdziła również napięcie cięciwy. Wszystko gra, lecz coś jej nie dawało spokoju. Czuła wewnątrz, że musi uciekać, ale nie mogła.
  Westchnęła cicho i dalej zajęła się błogim spoglądaniem w dal, wypatrując przeciwnika. Nagle jeden z łuczników siedzących ponad jej głową krzyknął:
  - To Isyutaru! Widzę ją!

  Isyutaru, piękna a zarazem okrutna królowa śniegu unosiła się delikatnie, lewitując ponad skutą lodem powierzchnią, którą za sobą pozostawiała. Wiedziała, że wygra. Ona zawsze wygrywa. Szkoda jej jedynie było zamrażać i niszczyć to miejsce. Jeszcze nigdy nie znajdowała się w tak pięknej krainie, jaką jest Karakoram. Wokoło niej rozciągały się liczne pasma górskie,  wewnątrz nich znajdowały się ogromne błonia królewskie, a w samym centrum znajdował się majestatyczny pałac. Zatrzymała się. Pogładziła jeden ze swoich długich rogów, wystających z jej głowy, po czym telepatycznie zawołała:
  - Uderzacie jako pierwsi.



IV




    Uderzenie nastąpiło błyskawicznie. Książę, słysząc delikatne stąpanie, nie zdążył nawet krzyknąć do swoich żołnierzy, że nadciągają niewidzialni przeciwnicy. Pierwsze dwa rzędy wojowników wyleciały w górę niczym woda uciekająca z gejzerów, następnie Abdul ryknął:
  - Szyk! Wy imbecyle, Szyk!!!
Armia, wciąż jeszcze w szoku, szybko opuściła swoje tarcze na ziemię, chowając się za nimi. Niektórzy nie wiedzieli co czynić. Jedni wymachiwali mieczami na oślep ponad tarczą, inni chwytali tarczę w ręce i cięli powietrze, chcąc natrafić na przeciwników. Lecz nic nie skutkowało. Penon patrzył, jak jego ludzie poprzebijani niewidzialną bronią unoszą się w górę i po chwili spadają na ziemię, wypluwając krew zmieszaną ze śliną.
  Książę spojrzał na Jahrę i jednocześnie zaczęli uderzać mieczami w ziemię. Żołnierze stojący obok patrzyli na nich w niemałym szoku, gdy Abdul krzyknął:
  - Na co się gapicie!? Róbcie to, co my! Szybko!
  Gdy kolejne rzędy padały trupem, reszta nacierała swoim orężem w ziemię. Śnieg i piasek unosiły się w powietrzu i powoli opadały na karki ich przeciwników. Natychmiast, gdy zdezorientowani Mroczni Jeźdźcy stali się zauważalni, szala zwycięstwa przechyliła się diametralnie. Jednostki Księcia ruszyły natychmiast naprzód, atakując praktycznie bezbronnych wrogów.
  - Nie jesteście już tacy mocni, gdy Was widzimy, co? Cha! Cha! - zaśmiał się szyderczo Abdul, odcinając najeźdźcy kolejną część ciała, która mogła być jego głową.
  Walka z pierwszym oddziałem Isyutaru stała się przesądzona klęską dla nich, w momencie gdy z okolic pałacu wyleciały tysiące strzał i bełtów. Książęca armia szybko schroniła się za tarczami, lecz Mroczni Jeźdźcy pozbawieni jakiejkolwiek zasłony, padli na ziemię wraz ze strzałami.
  Książę wiedział, że nie ma sensu czekać na Mroźną Królową, więc ruszyli prosto na nią. Biegli równym oraz szybkim tempem, przeskakując co chwilę nad zwłokami ich wrogów. Ziemia pod ich stopami była coraz bardziej zamarznięta i nie przypominała już tej pięknej, zielonej polanki, która od zawsze otaczała jego królestwo. Im dłużej biegli, tym bardziej czuli zimno, które odrażająco biło od strony Isy. Penon w końcu ją zauważył. Stała u podnóży gór wraz ze swoją armią, składającą się z dużej ilości Lodowych Wojowników oraz mnóstwem Mujigów. Wyróżniała się na ich tle nie tylko swoją wysokością ani też lodową strukturą. To, co najbardziej zdziwiło Penona to jej wygląd. Nawet z tak dużej odległości zauważył, że Isyutaru ma bardzo dziecięcą, śliczną oraz niewinną twarz. Zabawne, jak bardzo pozory mogą mylić. - Pomyślał Książę.
  - Stać! - ryknął Jahra.
  - Co się dzieje? - zapytał ze zdziwieniem Penon obracając Abdula w swoją stronę, który widocznie miał coś do powiedzenia wojownikom, lecz książę mu w tym przeszkodził.
  - Nie widzisz w tym niczego podejrzanego? - Abdul zadał mu to pytanie wyraźnie oczekując umysłowego wysiłku przed udzieleniem odpowiedzi.
  - Isyutaru nie atakuje... Nawet się nie poruszyła, gdy nas zobaczyła. - chłodno stwierdził Penon. - Nie ma też przy jej boku ani jednego Yeti! - dodał.
  Odwracając się na pięcie, Abdul krzyknął do wojska:
  - Żołnierze! Pełna gotowość!
  Isytuaru zaśmiała się szyderczym, donośnym głosem za ich plecami.
  Abdul oraz Jahra natychmiast się odwrócili. Isyutaru unosiła się dalej w tym samym miejscu, patrząc się na nich swoimi małymi oczami i głaszcząc błękitno-biały róg wystający jej z głowy, spokojnie powiedziała:
  - Nie spodziewałam się, że tak szybko rozprawicie się z Mrocznymi Jeźdźcami. Przyznaję, że nie doceniłam waszych możliwości.
  Książę ocenił, że Isyutaru znajdowała się na oko w odległości jednej czwartej li, lecz słyszał ją tak dobrze, jakby stała tuż obok niego.
  - Z wielkim bólem serca przychodzi mi niszczyć tak piękną krainę, lecz potrzebuję nowego domu. Tak więc padło na was, moi mili. - kontynuowała z odczuwalną barwą ironii w swoim zimnym, a zarazem ponętnym głosie.
  - Cha! Cha! Takie kreatury jak Ty nie mają serca! - krzyknął Jahra, który najwidoczniej miał niezły ubaw z krótkiego monologu Mroźnej Królowej.
  Isyutaru już nic nie powiedziała. Wyciągnęła swoje lodowe dłonie i klasnęła głośno dwa razy. Odgłos klaśnięć rozchodził się ponuro wokół nich i spokojnie cichł za ich plecami. Wtem, usłyszeli coraz głośniejszy tupot dochodzący z tyłów ich armii.
  Książę natychmiast krzyknął do swoich ludzi:
  - To Yeti! Atakują od tyłu! Szyk obronny!
  W tym samym momencie Isutaru wyciągnęła swoją prawą rękę, dając znak pozostałej części wojska do ataku. Wielotysięczna armia ruszyła na Penona od przodu.
  - Mogłem się tego spodziewać! - krzyknął Abdul do Penona, lecz twarz miał wyraźnie skierowaną w stronę nadciągających przeciwników. - To zasadzka! Isy chce nas sprowadzić do walki na dwa fronty! Musimy uciec na bok i w ten sposób wyrównamy siły, ponieważ wróg będzie przed, a nie za nami!
  - Nic na to nie poradzimy - rzekł spokojnie Książę. - Za późno na jakąkolwiek zmianę taktyki, bądź szyku. Trudno. Jesteśmy już tu, więc walczymy. Jeżeli mamy dziś zginąć, to zginiemy. Wola Bogów.
  Gdy armia Isyutaru znajdowała się zaledwie 10 metrów od nich, jeden z Mujigów wyskoczył agresywnie w górę, mając na celu krwawe lądowanie na głowie Abdula. Ten jednak, szybko upuścił tarczę na ziemię i wyskoczył mu na spotkanie.
  Wyciągnął swój piękny srebrno-zielony miecz i rozłupał wielkiej małpie łeb. Odbił się w powietrzu od jego martwego ciała, a następnie skoczył prosto na wrogów. Celując mieczem w kolejnego Mujiga i patrząc się mu w oczy, krzyknął:
  - Witamy w Karakoram!


V





  Plenar stała wraz z innymi łucznikami i kusznikami w pełnej gotowości. Daleko w oddali wychwytywała poruszające się widma bitwy. Z tej odległości ciężko jej było stwierdzić kto jest kim.Teraz nie mogli zrobić nic, musieli czekać aż bitwa się skończy bądź przeniesie się w  ich pole rażenia.
  - Też masz wrażenie, jakby coś wisiało w powietrzu? - spytał się Mlarnar, jej stary przyjaciel.
  Mlarnar był wysokim i dobrze wysportowanym mężczyzną o długich, czarnych włosach, przeważnie zapiętych w niedbały kucyk. Był bardzo przystojny i zawsze zadbany. Miał w sobie coś, co zawsze przyciągało Plenar - ten intrygujący uśmiech. Nigdy nie mogła zgadnąć co on oznaczał. Kiedyś łączyło ich coś więcej niż tylko przyjaźń. Lecz wiele stoczonych bitew, wielu straconych przyjaciół, całkowicie wypaliło uczucie, które niegdyś się w nich tliło.
  - Nie zauważyłam Cię tu wcześniej ? odpowiedziała rozkojarzona Plenar.
  Mlarnar spojrzał się na nią z zaciekawieniem, po czym odrzekł:
  - Boisz się o swojego ojca? - mruknął, odwracając się w stronę pola bitwy. - Nie powinnaś. Książę jest wspaniałym wojownikiem, tak jak Abdul. Oni są niepokonani. - Znowu spojrzał się na Plenar, jakby chciał ją w jakiś sposób uspokoić, pocieszyć tymi słowami oraz ciepłym wzrokiem.
  - Przecież to Isyutaru! Wielka Królowa Zimy! Jest boginią a co za tym idzie jest nieśmier...
  Urwała zdanie, gdy nagle potężny wybuch zatrząsł całym pałacem.
  - Co się dzieje!? - krzyknął jeden z żołnierzy w momencie, gdy Mlarnar pomagał podnieść się Plenar, która upadła na ziemię po eksplozji.
  - Od południowej strony pałacu stoi mała grupka magów! - krzyknął jeden z przywódców wojska. - Jest ich zaledwie pięciu!
  - Niemożliwe! - krzyknął do niego Mlarnar. - Po jaką cholerę Isyutaru miałaby wysyłać jedynie pięciu magów do zniszczenia naszego zamku!? - ciągnął wyraźnie zdenerwowany. - Każ swoim ludziom sprawdzić, czy wokół nie ma ich więcej!
  - Już to zrobiłem - odrzekł. - Jest ich tylko pięciu.
  - To niedorzeczne! - parsknął śmiechem Mlarnar. - Jednak ta cała Isyutaru, nie jest taka mądra, jak ją kreują legendy.
  Pałacem wstrząsnęła kolejna eksplozja, tym razem o wiele silniejsza od poprzedniej. Ściany muru od strony magów zaczęły pękać, a wokół nich unosiły się w powietrzu kawałki ziemi oraz małych kamieni.
  - Żołnierze! Pełna gotowość! Łucznicy, strzelać bez sygnału!
  Z licznych wieżyczek poleciało multum strzał i bełtów, które po dotarciu do wysłanników Isyutaru roztrzaskiwały się na kawałeczki o magiczną barierę utworzoną wokół magów.
  Magowie stali w równym rzędzie, z odstępstwami około pięciu metrów od siebie. Byli bardzo do siebie podobni. Mieli na sobie długie, jaskrawe, czerwono-złote tuniki z ozdobną domieszką czarnych pasów. W rękach trzymali piękne, złoto-srebrne laski, którymi rzucali te potężne zaklęcia.
  Czarnoksiężnicy jednocześnie pochylili się, a wokół nich ponownie zebrała się ziemia i kawałki różnych kamieni, po czym nagle podnieśli owe laski do góry i pół-przezroczysta kula czystej energii wyleciała prosto na pałac, wyrywając z niego wielki kawał ściany. Łucznicy stojący nad tą ścianą wylecieli do góry, a ich palące się ciała, do bólu przypominały wznoszące się fajerwerki. Nawet podobnie eksplodowały ich mózgi, gdy ciśnienie rozrywało im czaszki. Ci co stali najbliżej implozji nie mieli tyle ''szczęścia'' ? wyparowali z miejsca, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.
  - Marna śmierć - prychnął jeden z Magów, po czym wraz zresztą towarzyszy zabrał się do kolejnego ataku.

  Penon ledwo co mógł wychwycić wzrokiem Abdula wśród walczących. Gdy ten znajdzie się w walce, ciężko go zatrzymać. Istna ''Maszynka do zabijania'' - jak to rzekł kiedyś jego ojciec. Książę musiał przyznać, że Isyutaru to wszystko sprytnie wymyśliła. Najsilniejsze jednostki jakimi były przerośnięte Yeti wystawiła na tyły jego armii, a słabsze, lecz o wiele bardziej liczne wysunęła na atakowanie przodu.
  - Penon! Schyl się! - krzyknął nagle Jahra.
  Książę natychmiast wykonał unik, po czym zobaczył jak o mały włos nie trafiła go niewielka, błękitna kula energii, która zatrzymała się na jednym z Mujigów zamrażając go.
  - Jestem chyba winny Ci podziękowanie! - Penon zawołał do Abdula, przekrzykując odgłosy bitwy.
  - Piętnasty raz? Daruj już sobie! - zaśmiał się głośno Abdul, rozłupując na dwie części tors Lodowego Wojownika, podstawowej jednostki militarnej Isyutaru. - Lepiej miej się na baczności, Młody! Promienie zamrażające Isy ciągle są skierowane w Twoją stronę! - kontynuował.
  - Zdążyłem zauważyć - westchnął cicho Książę, bardziej mówiąc do samego siebie, aniżeli do Abdula.
   Penon w ostatniej chwili zauważył nadciągający atak. Gdyby nie podniósł głowy podczas kolejnego uniku, nie zobaczyłby, że tuż nad nim w powietrzu unoszą się około dwa tuziny wielkich i ostrych lodowych sopli. Książę zdążył jedynie uskoczyć na ziemię, przy okazji zauważając, że upada na śnieg. Wielkie sople zaczęły opadać wokół niego i jego towarzyszy, zabijając jednego po drugim. Książę szybko przeturlał się unikając morderczego sopla, który wbił się w miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą miał swoją głowę. Próbując uciec od miejsca w którym sople zaczęły opadać bez umiaru, Książę wykonał wielki skok, lecz zatrzymał go jeden z Lodowych Wojowników, który chwycił Penona za szyję i wykonał samobójczy skok prosto pod opadający lodowy słup. Sopel przebił go na wylot, a następnie wbił się Penonowi w prawą rękę. Książę zawył z bólu, po czym szybko wyjął ponad dwumetrowy sopel z przebitej ręki i wbił go kolejnemu, nacierającemu Wojownikowi w głowę.
  Abdul podbiegł czym prędzej do Penona i pomógł mu wstać. Odsunęli się kawałek na miejsce, gdzie było mniejsze natężenie nacierających wrogów. Maur obejrzał ranę i zaklął.
  - Nie mam jak walczyć - mizernym głosem powiedział do niego Książę. - Ten przeklęty sopel przebił mi nadgarstek. Jestem skazany na klęskę - wymamrotał cicho.
  - Nie waż się tak mówić! - zganił go Abdul, obracając się się za siebie w celu sprawdzenia, czy są bezpieczni. - Wracamy do punktu medycznego! - powiedział.
  - Widzę, że jeszcze nie zauważyłeś, ale wszystkie nasze punkty medyczne poustawiane za nami są doszczętnie zniszczone! - niemal krzyknął Penon. - Zabij mnie! - syknął z desperacją w głosie. - Zabij mnie nim oni to zrobią! Nie przydam się już w walce!
  Jahra spoliczkował Penona.
  - Uspokój się! Jesteś Wielkim Księciem Karakoram! Nie możesz...
  Przerwał, wypluwając karmazynowo-czerwone strużki krwi prosto na twarz Księcia. Przez chwilę klęczał jeszcze trzymając swoją silną rękę na ramieniu Penona i patrząc się mu głęboko w oczy, lecz po chwili opadł na ziemię. Z pleców wystawał mu mały lodowy szpikulec.
  Książę powoli wstał i trzęsąc się z zimna obejrzał się za siebie. Isyutaru unosiła się spokojnie nad wyziębioną ziemią i patrząc się na Penona wyszczerzyła zęby i zaczęła się śmiać. Śmiała się głośno i długo. Księciu wydawało się, że śmieje się całą wieczność.
  O jedną wieczność za długo.
  W Księciu nagle coś pękło. Rezygnacja, zmęczenie, ból, zimno ? Wszystko zniknęło, dając miejsce jednemu uczuciu. Uczuciu, które nie odwiedzało Penona od wielu lat. Wściekłość ogarnęła całą jego duszę, każdy centymetr jego ciała, zasłoniła mu oczy.
  Nie wiedział kiedy zaczął krzyczeć, nie wiedział kiedy zaczął biec. Biegł prosto na Isyutaru, która dalej unosiła się samotnie, śmiejąc się. Mroźna Królowa wyciągnęła swoją smukłą rękę i z jej palca wystrzelił błękitny snop światła, który następnie uderzył prosto w zniszczoną rękę Księcia, lecz ten nic nie poczuł. Zimny lód skuł jego rękę tak mocno, że wytworzył mu coś na kształt wielkiego, długiego i ostrego sopla zamiast prawej ręki.
  Wściekłość zamazała mu rozum. W jednej chwili Penon wybił się z ziemi i wykonał długi skok, prosto na zdziwioną Isyutaru, która nagle przestała się śmiać. Wyciągnęła rękę chcąc zestrzelić napastnika, lecz ten był na tyle szybki, że zdążył się złapać jej ręki, wykonać na niej pełny obrót, po czym skoczyć jej na głowę i nową ''ręką'' obciąć jej jeden z pięknych, długich rogów wystających z jej głowy.
  Isyutaru była w szoku. Nie sądziła, że zamordowanie jego najbliższego przyjaciela doda mu tyle werwy, tyle energii, tyle mocy... Obróciła się szybko i widząc, że straciła swój piękny głoworóg, strąciła agresywnie Księcia ze swojej głowy, po czym złapała go za szyję i szepnęła mu do ucha:
  - Chcesz cierpienia? Naprawdę tego chcesz?
  Następnie uniosła się z nim wysoko w górę i rzekła ponowie:
  - Wymorduję każdego Twojego poddanego, każdego Twojego przyjaciela, wszystkich, których znasz i których kochasz!
  Po tych słowach wyciągnęła swoją lewą ? wolną rękę i uwolniła ogromne pokłady lodowej energii, które szybko zalały całą krainę.



VI





   Bitwa dobiegała końca. To się czuło. Mornugh nie sądził, że zabranie dwóch głównych przywódców wojska Karakoram, tak bardzo obniży ich morale. Wojownicy padali jeden po drugim. Mornugh był zadowolony z tego faktu, iż Mroźna królowa już praktycznie zwyciężyła, ponieważ obiecała im osiedlenie pobliskich terenów. Mujigom to odpowiadało. Mieli już dość zamieszkiwania niebezpiecznych terenów wokół Góry Roka.
  Nagle stało się coś, co wybiło Mornugha z tego optymistycznego toku myślenia. Młody przywódca plemienia Mujigów, wyczuwając lekkie drgania podłoża obrócił się gwałtownie i spojrzał za siebie. To co zobaczył, wymazało wszelkie wyidealizowane poglądy, jakie Isyutaru kreowała w ich umysłach. Mroźna królowa unosiła się wysoko ponad walczącymi, wypuszczając ze swojej ręki ogromną, błękitną falę światła, która po zetknięciu się z zamarzniętą ziemią zamieniła się w wodę. Ogromna fala zalewała wszystko i wszystkich, zmywając ich z pola bitwy.
  W tym momencie Mornugh zdał sobie sprawę, że od samego początku byli manipulowani. Byli niczym pionki, nic nie znaczące kukiełki, które Isyutaru wykorzystała do odniesienia zwycięstwa. Wysłała ich na samobójczą misję, gdzie ponosząc ogromne straty w ludziach,  musiała zwyciężyć.
  Ludzie, Lodowi Wojownicy, Mujigi, nawet Yeti, zaczęli uciekać w popłochu gdziekolwiek, byle tylko uciec przed morderczą falą. Mornugh wiedział, że to nie ma sensu. Wiedział, że Isyutaru i tak ich wszystkich dopadnie. Ona żywiła się paniką, cierpieniem, bólem oraz śmiercią.
  Mornugh przestał biec. Stanął w miejscu i nie oglądając się za siebie, wydał ostatni w swoim życiu okrzyk wojenny, skierowany do jego spanikowanego ludu. Krzyczał nawet w momencie, gdy lodowata fala zwaliła go z nóg i wchłonęła jego ciało do środka.

  Sytuacja była fatalna. Praktycznie bez wyjścia. Magowie byli niepokonani. Niszczyli doszczętnie każdy kawałek pałacu. Plenar, po otrzymaniu rozkazu wycofania się, uciekała wraz z resztą jej ludzi w głąb dziedzińca zamku. Czarnoksiężnicy zniszczyli już całą południową część zamku, tak że armia Isyutaru mogła już spokojnie wedrzeć się do środka i dokończyć dzieła. Plenar wiedziała, że to już koniec. Nie mieli najmniejszych szans...
  Gdy nagle wśród tego całego zgiełku jeden z biegnących żołnierzy krzyknął:
  - Magowie wstrzymali atak!
  Mlarnar złapał mocno Plenar za rękę i pobiegli razem po schodach na jedną z wieżyczek.
  - Gdzie oni biegną? - cichutko się spytała, gdy zauważyła, że Magowie nagle zaczęli poruszać się w stronę jej ojca i pola bitwy.
  - Plenar... spójrz na wschód... - z przerażeniem wymamrotał Mlarnar.
  Plenar podniosła głowę i mimowolnie upuściła łuk, który z żałosnym brzdękiem spadł na zimną posadzkę. Sądziła, że w bardziej beznadziejnej sytuacji znaleźć się nie mogła. Jednak gdy do niej dotarło, że patrzy się na ogromną wodną falę, która morderczo zmierza w ich stronę ? uświadomiła sobie jak bardzo się myliła.

  Magowie biegi najszybciej jak tylko potrafili, aby stanąć twarzą w twarz ze zdradziecką niespodzianką Isyutaru. Wiedzieli, że tylko oni byli w stanie zatrzymać tą ogromną falę, która zalała już praktycznie całe Karakoram. Gdy dotarli na miejsce jeden z nich krzyknął:
  - Co robimy? Zamrażamy ją?!
  Najwyższy Mag zwrócony twarzą do nacierającego żywiołu odrzekł:
  - Straciliśmy już zbyt wiele energii podczas najazdu na zamek. Nie damy rady tego zamrozić. Musimy użyć energetycznej bariery, aby ją chociaż chwilowo zatrzymać.
  Najstarszy z nich krzyknął ponuro:
  - Nie zdołamy na długo zatrzymać tak dużej ilości wody!
  - Masz rację przyjacielu ? najwyższy Mag poklepał go po ramieniu. - My ją zatrzymamy. Ty zregenerujesz swoje siły, po czym użyjesz całej swojej energii, aby ją zamrozić. Musisz użyć całej swojej mocy, a co się z tym wiąże, możesz nawet tutaj umrzeć ? dodał, patrząc się mu głęboko w oczy.
  - Nie ma zwycięstwa bez ofiar ? dumnie powiedział najstarszy, odwzajemniając przyjacielski uścisk. - Obiecajcie mi, że jak już skończymy z tym, to pokarzecie tej suce, że nie warto było z nami zadzierać! - powiedział, uśmiechając się.
  - Gwarantuje, że tak się stanie, Roy ? ciepło odpowiedział mu najwyższy z nich.

  Plenar zawsze zastanawiała się w jaki sposób zakończy się jej życie. Nigdy nie przyszłoby jej na myśl, że zginie we własnym pałacu, zalana tysiącami litrów lodowatej wody. Objęła mocno Mlarnara i oczekiwała na uderzenie. Lecz uderzenie nie nastąpiło. Odsunęła się od swojego przyjaciela i wychylając się z wieżyczki zauważyła, że czterech Czarnoksiężników zatrzymuje ogromną falę przy pomocy wysokiej magicznej bariery. Z przerażeniem zauważyła, że za barierą widać było unoszące się w mętnej wodzie różne ciała.
  - Tato... - wyszeptała cichutko, po czym uklękła na zimną posadzkę i zaczęła po cichu łkać.
  - Plenar, mi też jest przykro z powodu śmierci Twojego ojca, ale musimy szybko opuścić Karakoram!
  Po tych słowach załapał Plenar za rękę i zbiegli czym prędzej na dziedziniec. Gdy zeszli z ostatniego schodka stanęli jak wryci, gdyż widok jaki mieli przed sobą sprawił, że wszelka nadzieja na ucieczkę znikła całkowicie.
  Wszyscy byli zamrożeni. Cała armia, wszyscy ludzie, poddani, nawet zwierzęta transportowe, które były przygotowane na odjazd. Wszyscy. Stali w miejscach niczym muszki zatopione w wiecznym bursztynie. Pośrodku nich delikatnie unosiła się Isyutaru, a w prawej ręce trzymała jej nieprzytomnego ojca za szyję.
  Penon wyglądał strasznie. Szyja za którą trzymała go Mroźna królowa było cała czerwona,  włosy byłe posklejane małymi lodowymi sopelkami a całe jego ciało było posiniałe z zimna.
Córka Księcia zauważyła również, że jej ojciec zamiast prawej ręki ma długi i ostro zakończony lodowy szpikulec.
  Plenar była tak przerażona, że nie potrafiła nawet wykrztusić najmniejszego słowa. Wciąż kurczowo ściskała Mlarnara za rękę i z przerażeniem wpatrywała się na uśmiechającą się Isyutaru.
  - Proszę... puść mojego ojca... Błagam... - w końcu wyszeptała.
  Ale ona nic nie odpowiedziała. Nawet się nie poruszyła. Uśmiechała się dalej.
  Nagle Mlarnar puścił rękę Plenar, szybko wyciągnął strzałę z kołczanu i maksymalnie napiął łuk celując prosto w głowę Isyutaru, po czym agresywnie krzyknął:
  - Natychmiast puść Księcia Penona!
  Lodowa bogini nadal wpatrywała się w Plenar, która opadła na kolana i cała we łzach zaczęła krzyczeć:
  - Dlaczego nam to robisz!? Dlaczego każesz nam tak cierpieć!? Dlaczego...
  Mlarnar strzelił. Strzała z lekkim świstnięciem krótko przecięła powietrze, po czym zatrzymała się na twarzy Isyutaru, wbijając się jej głęboko w czoło.
  Mroźna królowa wyciągnęła spokojnie rękę i celując w zrozpaczonego Mlarnara wypuściła ze wskazującego palca krótki promień energii. Plenar gwałtownie wstała i zasłoniła Mlarnara swoim ciałem.
  Mlarnar zdąrzył jedynie krzyknąć:
  - Plenar! Nie!
  Przezroczysty promień przebił ich na wylot, po czym zniknął na ścianie, którą mieli za sobą.
  Obydwoje bezwładnie upadli na ziemię. Plenar spojrzała się umierającemu Mlarnarowi głęboko w oczy i delikatnie uśmiechając się wyszeptała:
  - Kocham... - po czym jej głowa martwo opadła jemu na pierś.
  Isyutaru pokręciła głową, po czym delikatnie uniosła się w górę i poszybowała w stronę Magów.

  Cicho wylądowała za ich plecami i uważnie przyglądała się ich zmaganiom. Czterech z nich trzymało swoje laski wysoko w górze i nadal zatrzymywali falę, gdy w piąty z nich siedział i medytując zbierał energię. Ponownie wysunęła lewą rękę i wyciągnęła cztery palce. Teraz czekała na odpowiedni moment. Ci głupcy odwalą za nią całą robotę ? pomyślała, śmiejąc się w duchu.
  Nie musiała długo czekać. Piąty Czarnoksiężnik nagle wstał i zaczął przygotowywać się do zamrażania jej wielkiej fali. Rozprostował kości, po czym spokojnie się pochylił a w jego stronę zaczęła zbierać się lodowa materia, która już po chwili zaczęła wirować wokół niego. Oczy miał zamknięte, aby nie rozproszyć całej swojej energii.
  Isyutaru w jednym momencie wypuściła ze swoich palców cztery wiązki czystej energii, które w jednakowym czasie poszybowały w stronę Magów i trafiły w ich magiczne laski, niszcząc je.
  Zdezorientowani Czarnoksiężnicy natychmiast obrócili się w jej stronę. Najwyższy z nich, wyciągając palec w jej stronę, syknął przepełniony gniewem:
  - Isyutaru! Ty zdradziecka su...
  Nie dokończył, gdyż ogromna fala rzuciła się na nich z całym impetem pochłaniając ich w swoich lodowych głębinach.
  W tym samym czasie piąty Mag podniósł swoją laskę i wypuścił całą swoją moc. Po chwili jego również zalała mordercza fala.
  Isyutaru szybko wzniosła się w górę i nadal trzymając Księcia, oglądała cały spektakl.
  Ogromna fala momentalnie zalała ogromny pałac, kierując się jeszcze dalej na zachód. Spod wody ostatni Mag nadal wypuszczał całą swoją lodową energię, zamrażając te ogromne jezioro od środka. Isyutaru musiała przyznać, że ten cały Czarnoksiężnik miał naprawdę wielką moc, ponieważ zamroził całe Karakoram w ciągu niecałych dwóch minut.
  Teraz Karakoram wyglądało idealnie. Tak, jak to sobie wymarzyła Isyutaru. Wielka dolina, otoczona licznymi górami, a pośrodku ogromne zamarznięte jezioro, do bólu przypominające niewinne lodowisko. Pałac nie był do końca zalany. Spod lodu unosiły się niektóre skrzydła oraz wieżyczki. Gdzieniegdzie wystawały również piękne zamkowe kolumny.
  Isyutaru spojrzała się na Księcia, po czym szepnęła mu do ucha:
  - Obudź się Książę, obudź...
  Penon powoli otworzył oczy. Widok jaki miał przed sobą był przerażający. Karakoram pod lodem... Obrócił się w stronę Isyutaru, która delikatnie zwolniła nacisk na jego szyję. Książę musiał się delikatnie podciągnąć na ręce Isy, aby nie zwymiotować.
  - Plenar... gdzie jest Plenar? - powoli łapiąc dech, wyszeptał Książę.
  - Och! Nie powiedziałam Ci? Wybacz mi tą nieuprzejmość ? drwiącym głosem odpowiedziała mu Isyutaru. - Widzisz tą strzałę, którą mam w głowie?
  Wyjęła strzałę, po czym bezbarwnie kontynuowała:
  - Ostatni akt heroizmu Twojej ukochanej córeczki.
  Książę zacisnął zęby, aby nie krzyknąć. Ból był zbyt silny. Penon chciał rozerwać swoje ciało, zapomnieć o stracie swojej ukochanej córki. Zapomnieć o stracie przyjaciela, armii, ludu... o stracie wszystkiego co miał.
  - Czemu mnie nie zabiłaś...? Czemu mnie nie zamordowałaś? - wymamrotał przez zaciśnięte zęby.
  - Och, mój drogi! Nie dam Ci tak łatwo odejść! - powiedziała.
  - Chyba jednak nie będziesz miała wyboru! - krzyknął Książę, po czym swoją prawą lodową ręką odciął prawą rękę Isyutaru.
  Księciu wydawało się, że spada wieczność. Pozostawił za sobą wyjącą z bólu Mroźną bogini i spadał. Chciał umrzeć, lecz ciało mu na to nie pozwoliło. Gdy zbliżał się do upadku, jego nowa ręka zasłoniła mu twarz i Książę uderzył z całym impetem w wystającą spod lodu kolumnę.



*** *** ***




Epilog



  Książę powoli zaczął się wybudzać z tego krótkiego letargu. Wydawało mu się, że przespał całe swoje życie. W głębi duszy chciał, aby tak było. Lecz spał zaledwie parę minut, cofając się myślami do wydarzeń, na których zakończył swoje życie. Wiedział, że Bogini Zimy nie pozwoli mu umrzeć. Będzie chciała, aby cierpiał. Aby cierpiał całą wieczność, karmiąc się wspomnieniami... Złymi wspomnieniami...
  Nagle poczuł, że kolumny, które jeszcze przed chwilą uciskały jego poniszczone ciało, unoszą się w powietrzu i po chwili upadają gdzieś obok.
  Książę w końcu mógł złapać oddech. Delektował się każdym wdechem. Po chwili doszedł do wniosku, że oprócz serca, już nic go nie boli. Powoli wstał na nogi i w momencie, gdy zobaczył swoją lewą rękę, upadł na kolana i przeglądając się w czystej tafli lodu, zaczął uderzać rękoma o lód. Myślał, że nic już go nie zaskoczy, że nic już go nie załamie. Jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast własnego odbicia ujrzał ponurego, Lodowego Wojownika z krystalicznie czystą lodową twarzą. Z tą różnicą, że on miał na sobie błękitno-złotą szatę i długi oraz ostry lodowy szpikulec zamiast prawej ręki. Chciał się rozpłakać z rozpaczy, jaka ogarnęła jego umysł, lecz zimne lodowe oczy, które teraz posiadał mu w tym przeszkodziły.
  Wstał i obrócił się. Isyutaru stała za nim w milczeniu. Jej wyraz twarzy był obojętny, lecz Penon mógł wychwycić delikatny uśmiech na jej lodowej twarzy. Po chwili przerwała ciszę mówiąc:
  - Mogłeś zginąć u boku Abdula. Jednak sprawy potoczyły się inaczej. Z czego się bardzo cieszę ? uśmiechnęła się. - Będziesz cierpiał całą wieczność, zamknięty w tej szklanej powłoce. Dopiero teraz odczujesz, czym naprawdę jest ból.
  Książę ponownie upadł na kolana. Chciał się rzucić na nią. Chciał ją zamordować... Rozrywać jej ciało, kawałek po kawałeczku... Chciał, aby cierpiała... Ale jego nowe ciało nigdy już nie pozwoli mu jej dotknąć, nie pozwoli mu jej skrzywdzić. Chciał umrzeć...
  Isyutaru ponownie otworzyła usta. Książę wiedział co teraz powie...
  - Już nie masz nic...
  Skrzywił się. Isyutaru dokończyła:
  - Należysz do mnie...

Ostatnio edytowany przez Ivy Mike (2010-07-21 19:08:56)

Offline

#2 2010-07-21 22:13:02

 Lolek

Klanowicz

13260423
Skąd: Pabianice
Zarejestrowany: 2010-02-17
Posty: 163
Punktów :   

Re: Opowiadanie - "Upadek Karakoram"

W chuj mało ;/

Offline

#3 2010-07-21 22:21:32

 Stovf

Przyjaciel klanu

Skąd: się biorą dzieci?
Zarejestrowany: 2010-03-27
Posty: 182
Punktów :   

Re: Opowiadanie - "Upadek Karakoram"

Bo ty to przeczytałeś lolek. na pewno

Ostatnio edytowany przez Stovf (2010-07-21 22:21:58)


I put on my Rubber Glove...
It's time to make some love!

Offline

#4 2010-07-21 23:51:52

 Lolek

Klanowicz

13260423
Skąd: Pabianice
Zarejestrowany: 2010-02-17
Posty: 163
Punktów :   

Re: Opowiadanie - "Upadek Karakoram"

Skróciłem z lekka xD

Offline

#5 2010-07-22 16:23:39

 Stovf

Przyjaciel klanu

Skąd: się biorą dzieci?
Zarejestrowany: 2010-03-27
Posty: 182
Punktów :   

Re: Opowiadanie - "Upadek Karakoram"

Tak myślałem...
n/c


I put on my Rubber Glove...
It's time to make some love!

Offline

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl